W ciągu ostatniej dekady liczba przypadków zachorowania na kiłę wzrosła niemal dwukrotnie – wynika z danych Państwowego Zakładu Higieny. O sprawie pisze „Dziennik Gazeta Prawna”.
W 2016 r. zdiagnozowano w kraju 1593 przypadki tej choroby. I choć sytuacja jest u nas lepsza niż w innych krajach, lekarze przekonują, że to, co dzieje się w Polsce, jest niepokojące. – Obecnie w szpitalu mamy mężczyznę, który ma zaburzenia układu nerwowego. To już bardzo zaawansowana postać kiły, do której nie powinno dojść – mówi dr Beata Młynarczyk-Bonikowska z warszawskiego Zakładu Diagnostyki Chorób Przenoszonych Drogą Płciową. – Takich przypadków mamy o wiele więcej.
„DGP” podkreśla, że skala zjawiska może być większa, niż wynikałoby to z danych PZH. Choroba należy do wstydliwych, dlatego powszechne jest leczenie się na własną rękę. Brakuje również odpowiedniej diagnostyki. – Często ginekolog przepisuje antybiotyk, nie sprawdzając, jaki jest prawdziwy powód – wskazuje prof. Rafał Gierczyński z Państwowego Zakładu Higieny i dodaje: – W efekcie trudniej jest prowadzić leczenie. Bakterie się uodparniają
Najbardziej niepokojące są dane dotyczące dzieci z wrodzoną kiłą. – Takich sytuacji w obecnych czasach w ogóle nie powinno być. Choroba jest w pełni uleczalna. Wystarczy podać antybiotyk na odpowiednim etapie – tłumaczy prof. Andrzej Kaszuba, krajowy konsultant do spraw dermatologii i wenerologii. Tymczasem jeśli rodzi się dziecko z kiłą, to oznacza, że został złamany obowiązek wykonania badań w ciąży. – Ginekolodzy powinni je zlecać dwukrotnie, w pierwszym trymestrze i pod koniec ciąży – podkreśla Beata Młynarczyk.